Ostatnimi czasy bardzo popularne stały się, w fitness klubach, wszelkiego rodzaju zajęcia grupowe. I spoko, sam uwielbiam je prowadzić, a dla przeciętnego kowalskiego, jest to dobry sposób na to, aby miał zapewniony rozwój, układanie programów treningowych, kontrolę wykonywanych ćwiczeń i całą resztę trenerskiej opieki, za tak naprawdę stałą cenę karnetu, który płaci za siłownię. Nie oszukujmy się, najlepszym rozwiązaniem do osiągnięcia dowolnego celu, jest trening personalny, ale nie ma co ukrywać, że poza morzem korzyści, nie każdy może wyłożyć od 100 do 200 zł za godzinę treningu.
Jeśli nie należysz do zamożnych osób, to jak najbardziej zajęcia grupowe mogą być genialnym substytutem treningu personalnego – o ile swoje prywatne cele, postawisz niżej niż cele grupy, do której będziesz uczestniczyć (a najlepiej byłoby dobrać takie zajęcia i taki poziom zaawansowania grupy, aby owe cele się pokrywały).
W końcu będziesz miał na godzinę trenera, który na spokojnie ogarnie te kilkanaście (max kilkadziesiąt) osób na raz. W dodatku, jeśli trener potrafi stworzyć dobrą atmosferę na zajęciach, to tym bardziej, będzie mega klimat, motywacja i nakręcenie, dzięki czemu każdy trening będzie efektywny i satysfakcjonujący. Prawda?
No niestety nie zawsze.
Jak to w dzisiejszych czasach bywa, wszędzie jest komercjalizacja. I nie inaczej jest w przypadku branży sportowo – fitnessowo – trenerskiej. Liczy się pieniądz, każda sala treningowa, każdy klub fitness i siłownia, chcą i muszą zarabiać. A co za tym idzie, muszą mieć dużą klientelę.
A co przyciąga ludzi?
Łatwość, szybkość, prostota. Niestety, żyjemy w takich czasach, że wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, jedzenie nam do domu przywożą, biegać idziemy na bieżnię pod dachem (bo nie daj Boże, deszcz będzie padał), zamiast sztang możemy używać plastikowych kijków, ba nawet książek nie czytamy w fizycznej postaci, bo ŁATWIEJ i WYGODNIEJ sobie ogarnąć PDF, a najlepiej to streszczenie na youtubie. Kto by się męczył z przewracaniem stron w końcu.
I nie mówię, że prostota i wygoda jest zła. Twierdzę, że niestety żeby wejść na szczyt, trzeba się troszkę powspinać po zboczach i to dopiero da zajebistą frajdę i spełnienie. No chyba, że jesteś osobą, która woli wjechać na górę kolejką górską, zajadając się jednocześnie paczką chipsów. Jeśli tak, to chyba ten blog nie jest dla Ciebie :)
Według mnie owa łatwość i zła prostota trafiła również na sale treningowe. Objawia się to przez np. ilość trenerów i łatwość, z jaką można ów tytuł zdobyć (a właściwie to kupić), mnogość rodzajów zajęć i kosmos gadżetów wykorzystywanych na tych zajęciach. Kolorowo, pod muzyczkę, wszystko polane w większości lukrem i brokatem.
Nastąpił trend odchodzenia od nauki podstaw (o czym wspominałem już w ostatnim artykule), na rzecz wodotrysków i zabawy z zajęciami, które mają wyglądać, a nie być efektywne.
Przykłady?
Łatwiej jest prowadzić zajęcia, gdzie kobiety robią w rytm muzyki półprzysiady, nieskoordynowane obroty na skręcających się pod dziwnym kątem stawach, robią pseudo martwe ciągi i wskakują na stepy, niż bawić się przez ładnych kilka godzin początkowych zajęć, w naukę pełnego przysiadu, zadbanie w rozgrzewce o zmobilizowanie ciała, czy też, weryfikowanie poziomu i wariacji ćwiczeń pod indywidualne predyspozycje uczestników treningu. Wszystko, byleby było łatwiej i przyjemniej dla klienta.
A potem bolą kolana, kręgosłup, progres stoi w miejscu, ale przecież moja grupa na zumbie jest taka super, a ja wychodzę spocona z zajęć…
Trzeba sobie uświadomić, że bycie trenerem nie polega na jak najbardziej kreatywnym łączeniu ćwiczeń. Zadaniem trenera jest, po pierwsze, zagwarantowanie podopiecznemu bezpieczeństwa na zajęciach. I nie ważne, czy ma się na sali 30 czy 2 osoby. O wszystkie, trzeba dbać na równi. Najważniejsze jest dobranie wariacji ćwiczenia, np. mam na zajęciach osobę nową, która nie potrafi zrobić pełnego przysiadu. To ma robić przez całe zajęcia pół przysiadziki, rozpieprzając sobie stawy i kręgosłup? Czy może lepiej aby robiła jej wariacje z piłką? A może wystarczy podłożyć jej pod pięty krążki, bo po prostu ma anatomicznie długie kości udowe? Może brakuje jej koordynacji? A może jest, aż takim begginerem, że w ogóle trzeba sobie odpuścić robienie przysiadów, a skupić się na ćwiczeniach progresywnych, które do tego ruchu dopiero ją doprowadzą? Takie pytania powinny być cały czas w głowie trenera. Obserwacja klienta i szukanie dla niego, najlepszej metody indywidualnej – taki jest cel tej pracy, zadbanie o jak najbezpieczniejszą technikę, uczenie wykonywania pełnego zakresu ruchu, kontroli ciała i dbanie o progresywne zwiększanie trudności. Trener ma nie tylko robić super fajne zajęcia, ale mają one do czegoś prowadzić. Do zwiększenia kondycji, poprawienia metabolizmu, poprawienia siły i innych cech motorycznych, do zwiększenia mobilności, albo do nauczenia się kurewsko trudnego ćwiczenia jak np. snatch lub muscle up itd…
Tak, jest to trudne, dlatego jest tak mało dobrych i merytorycznych trenerów, a także jest strasznie mało wartościowych zajęć. Zajęcia mają przyciągać do siebie ludzi, tak jak ogień przyciąga ćmy. I nie ważne, że Pani Jadzia albo Pan Jaś, przesiedzieli pół życia na kanapie. Mają przyjść na takie zajęcia i uwierzyć, że nie muszą spędzać czasu nad opanowaniem trudnych elementów, mogą sobie wbić, tak prosto z ulicy i od razu będą skakać, biegać, machać ciężarkami trzy razy w tygodniu i będą po paru zajęciach fit, schudną i będą sprawni.
A kwestią wymierną jakości zajęć, nie jest wartość merytoryczna, a ilość potu na koszulce.
Niestety takie bzdury, mity i nieprawdy, wszczepia się ludziom jeszcze zanim wejdą oni w ogóle na sale. Wystarczy popatrzeć na ilość reklam, które starają się wbić nam do mózgów, że nowe super duper świecące dildo z wibracjami, którego używasz leżąc na macie i patrząc w sufit, dzięki specjalnym impulsom elektromagnetycznym, będą tak stymulowały mięśnie, że tłuszcz sam się spali a mięśnie same się rozbudują. I niestety ludzie to łykają.
Chodź na zumbę, ja tam się pocę jak cholera, a układy taneczne wspaniałe, ostatnio robiliśmy pod „Przez twe oczy zielone” – no mówię Ci, ogień…
Chodź na te super zajęcia na trampolinie, co prawda gdzieś słyszałam, że są one niezdrowe, zwłaszcza dla kobiet, ale nie istotne, poskaczesz jest wspaniale…
Chodź na stepy, ostatnio całe zajęcia robiłyśmy w przykucu, no co prawda kolana bolą, ale tak musi być, no wiesz, no pain no gain…
Czy w takim razie trzeba sobie odpuścić zajęcia fitness?
OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! Mnogość tych zajęć i klubów, jest jednocześnie wadą jak i zaletą. W morzu gówna można zawsze znaleźć perły. Wystarczy przejść się na kilka zajęć u różnych trenerów, aby wyrobić sobie o nich opinie.
Na co zwracać uwagę?
W pierwszej kolejności na samego instruktora/trenera, i nie mówię o tym, czy ma ładny tyłek, albo czy jest ciacho/zajebista laska. Chodzi o jego podejście do klienta i do samych zajęć.
Jeśli jesteś nową osobą, zasranym obowiązkiem trenera, jest podejść do Ciebie, nie tylko po to aby Cię przywitać na zajęciach, a aby po prostu zrobić wstępny wywiad. Czy wszystko jest ok z Twoimi stawami, kręgosłupem, mięśniami, ścięgnami, więzadłami, czy nie masz problemów z układem krążenia, albo czy nie miałeś do tej pory jakiś urazów, kontuzji, albo jakichkolwiek innych przeciwwskazań. Jeśli nie są to zajęcia z podziałem na poziom zaawansowania, powinno paść pytanie, co gdzie i kiedy trenowałaś. Po prostu. Jeśli nic, i jest to pierwsza Twoja wizyta na siłowni, powinnaś zostać wprowadzona, w to co będzie danego dnia na treningu z zaznaczeniem, że masz się skupić na jakości wykonywanych ćwiczeń, a nie na tempie i przysłowiowym „gazie”. Taki wywiad zajmuje dosłownie kilka sekund, a trener już powinien wiedzieć na czym stoi i jakie ziółko z Ciebie. I taka prośba z mojej strony. Nie kłam. Niech nie będzie Ci wstyd, że ktoś stojący obok może usłyszeć, że masz problem ze stawem kolanowym, albo skrzywienie kręgosłupa. Od tego zależy tak naprawdę TWOJE ZDROWIE. Niedawno miałem klientkę, która nie wspomniała w trakcie takiego wywiadu, że ma problemy z krążeniem. Skutek był taki, że zrobiło jej się słabo. Całe szczęście, żadnych poważniejszych konsekwencji nie było, ale co by było gdyby…
Druga kwestia, to POKAZANIE jak wykonuje się poprawnie ćwiczenia. Jeśli jest kilka nowych osób, to zrobienie paru powtórzeń na próbę jest wręcz obowiązkowe, a najlepiej jakby pojawiły się one już w samej rozgrzewce (często robię tak, że jeśli mam nowe osoby na sali, a danego dnia są przewidziane, np. pompki, to w rozgrzewce uczestnicy treningu parę pompek muszą zrobić – tylko po to abym mógł już na wstępie treningu zaobserwować, jakie ewentualne błędy robią nowi). Kolejnym obowiązkiem trenera, jest opisanie ćwiczeń i omówienie podstawowej poprawnej techniki, jak i błędów jakie najczęściej się pojawiają wśród ludzi.
Trzecia sprawa. Trener, w trakcie prowadzenia zajęć, nie robi swojego treningu. Jasne, może sobie zrobić parę powtórzeń z grupą, ale jego obowiązkiem jest latanie, od podopiecznego do podopiecznego i korygowanie na bieżąco zaistniałych błędów. Wiem z doświadczenia, że rzucenie przez pół sali do kogoś w ostatnim rzędzie „Ej, Ty tam z tyłu w czerwonej koszulce, zepnij brzuch” gówno da. Nawet jak prowadzi się interwałowy trening, trzeba znaleźć tę chwilę, aby podejść i bezpośrednio skorygować podopiecznego. Czy jest to trudne, w przypadku pełnej sali, na której jest kilkadziesiąt osób? Oczywiście, że tak. Dlatego minimalizowanie potencjalnych błędów, powinno się pojawić już przed rozpoczęciem właściwego treningu, w fazie rozgrzewki. I również dlatego, tak jak wspomniałem, jest mało DOBRYCH trenerów i instruktorów.
Czwarta rzecz. Dobranie intensywności, i rodzaju ćwiczeń – pisałem o tym wcześniej.
Kiedy nakręcasz jako trener całą salę drąc ryja, i widzisz, że jakaś owieczka, nie nadąża, to podchodzisz do niej i każesz jej robić wolniej a dokładniej, bez patrzenia się na resztę. Widzisz, że nie daje sobie rady z wykrokami z przeskokiem, każesz jej robić zwykłe z większą kontrolą ciała.
Tak – trener to psycholog i ma podejść do Ciebie i ograniczyć umiejętnie Twoje za duże aspiracje bez urażenia Twojego ego, ale także w odpowiednim momencie zmusić Cię do przekroczenia swojej granicy wytrzymałości.
Wszystko z głową, z dużą porcją empatii i ostrożnie, trzeba pamiętać, że głównym elementem jakiegokolwiek sportu, czy też aktywności fizycznej, nie jest pompa, a przede wszystkim zdrowie. Masz trenować lata bezpiecznie i bez kontuzji, z ciągłym rozwojem i progresem, a nie rozwalić się pierwszego dnia na tabacie, albo Crossficie.
Piąty aspekt, według mnie chyba najważniejszy, to wszechstronność. W przypadku bycia trenerem, powiedzenie, jeśli coś jest od wszystkiego, jest do niczego, jest potrójnie prawdziwe. Jasne, z biegiem lat i wraz z nabytym doświadczeniem, rozszerzasz wiedzę, horyzonty i umiejętności. Ale background powinien być tematyczny. Jeśli widzisz osobę, która zajmuje się zumbą, crossfitem, prowadzi kulturystów, układa diety, jest rehabilitantem i fizjoterapeutą w jednym, a jednocześnie prowadzi zajęcia dla kobiet w ciąży i zajęcia na trampolinach i ma raptem 20 lat, no to istnieje duże prawdopodobieństwo, że któreś z wymienionych wyżej zajęć prowadzone jest po macoszemu, albo bez potrzebnej dogłębnej wiedzy, w danym temacie. Jasne – sam prowadzę nie raz pumpy, czasem dostanę na zastępstwo jakiś cellulit killer, albo shape, ale nie udaję na takich zajęciach kogoś innego.
Moją specjalizacją są sporty siłowo – wytrzymałościowe i w takie szaty ubieram moje zajęcia.
I w tyłku mam jak się owe zajęcia nazywają – mój trening nie będzie wymuszony, zajęcia ze mną są na tyle charakterystyczne, że już w momencie mojego wejścia na salę, wiadomo, z jakiej dziedziny sportowej, można się spodziewać ćwiczeń.
Jako klient, nie oczekuj ode mnie, że na jednych zajęciach będę mówił, że pół przysiady są niebezpieczne, a na kolejnych moi podopieczni będą właśnie tak wykonywali owe ćwiczenie w rytm skocznej muzyczki.
Najważniejszą cechą dobrego trenera, jest wyspecjalizowanie się w wąskiej dziedzinie, do tego stopnia, aż połamiesz sobie na niej zęby. I nie powinno się mieć obiekcji, aby powiedzieć klientowi: „Niestety nie wiem. Nie zajmuję się tym”.
I tak jak wspomniałem, z czasem, z doświadczeniem i z pierdyliardem kursów i szkoleń na koncie, umiejętności się powiększają. Ale wiarygodność powinna, według mnie, być zbudowana na specjalizacji.
Zwłaszcza, że im więcej się uczę, im więcej kursów i szkoleń odbywam, tym bardziej wiem, że nic nie wiem :D
I ostatni szósty aspekt. Trener powinien sam świecić przykładem. Jeśli nie ogarniałbym sam swojej sprawności, wyglądu i sam nie katował się na treningach, jakże mógłbym wymagać tego od moich podopiecznych. Nie można być hipokrytą.
Jeśli chcesz zaszczepić w kimś miłość do sportu, sam musisz go kochać. Jeśli chcesz kogoś przygotować do uprawiania sportów siłowych, to sam tak trenuj. Jeśli chcesz kogoś nauczyć jak mobilizować ciało, to sam sobie najpierw to zrób.
Ja nie wierzę w teorie. Ja wierzę w praktykę. Oznacza to tylko tyle, że każde najmniejsze ćwiczenie, które jest wykonywane na moich zajęciach, każda metoda treningowa, którą wykorzystuje, jest przetestowana przeze mnie, na sobie samym. Nie nauczysz kogoś robić martwego ciągu, jeśli sam nie złapiesz za sztangę i nie zrobisz mnóstwa błędów. Niestety :)
Doświadczenie praktyczne, jest najważniejsze!
Daje to też kolejnego zajebistego plusa. Jeśli moja grupa rośnie w siłę i się rozwija, a ja podnoszę im poprzeczkę i poziom trudności… Sam na swoich prywatnych treningach muszę robić to samo. Jeden rozwój napędza drugi, tak samo jeden regres i stagnacja, tworzy drugą stagnację i drugi regres.
PODSUMOWUJĄC
Najlepszy jest trening personalny z dobrym trenerem. Kontakt jeden na jeden, daje obu stronom kosmos możliwości i mnóstwo dróg, do założonego celu.
Jeśli natomiast, nie możesz sobie na to pozwolić, idź na zajęcia grupowe.
Ale wybierz je MĄDRZE. I tak samo MĄDRZE, wybierz trenera/instruktora. Tak samo mądrze wybieraj Crossboxy, sale do kalisteniki, szkoły fighterskie etc. Pamiętaj, nie ilość potu, a progres! A jak już wybierzesz, wiedząc, że wybierałaś/wybrałeś mądrze, to ciśnij na całego. Razem ze swoim klubem i swoim trenerem.
I razem rośnijcie w siłę.
PRAWDZIWĄ SIŁĘ!
świetny tekst - ostatnio poszłam a to na trampoliny, a to na zajęcia na stepie - po ponad miesięcznej przerwie w treningach chciałam zacząć od lżejszych - niestety kręgosłup i staw skokowy dość mocno odczuwałam przez kolejne dni. Do tego faktycznie brak progresu po takich zajęciach nie motywuje do dalszej pracy dlatego już zmieniłam plan treningowy na najbliższe dni :)
OdpowiedzUsuń